czwartek, 28 grudnia 2017

Rozdział 117



Perspektywa Janet


Wieczorem zabrałam swoje rzeczy, zwierzęta i wróciłam do swojego domku. Przez jakiś czas muszę jeszcze tu pomieszkać zanim zdecydujemy się z Harrym wyjawić chłopakom to że się pogodziliśmy.
Przyjechałam do domku, było w nim bardzo zimno. Pierwszą rzeczą po wejściu to rozpaliłam w kominku, a następnie się rozpakowałam. Spakowałam rzeczy do szkoły.
Zgłodniałam, poszłam do zamrażarki i wyjęłam z niej pierogi z kapustą i grzybami, kocham je. Ugotowałam i zjadłam.
Wzięłam laptopa Tomka, bardzo za nim tęskniłam. Sądziłam że rozmowa z nim pomoże, niestety tylko pogorszyła. Brakowało mi jego obecności, rozmów z nim. Dobijało mnie to że przechodzi teraz bardzo trudne chwile a mnie nie ma obok niego. Jestem mu to winna, on przy mnie był. Rozpłakałam się widząc jego zmęczenie na twarzy, smutek, a to z powodu tego że ich adopcja wisi na włosku. Tak bardzo chciałam go przytulić i pocieszyć. Nawet nie zdążyłam go pocieszyć bo musiał już iść.
-Mała nie płacz, kocham cię –posłał mi delikatny uśmiech.
-Kocham cię –wyjawiłam i posłałam buziaka.
Gdy z ekranu zniknął mi Tomek, wybuchałam płaczem i długo mi zajęło aby się uspokoić.
Zadzwonił telefon.
-Hej Harry –odpowiedziałam zapłakanym głosem.
-Jane co się dzieje? Mam przyjechać?
-Nie, wszystko jest w porządku. Rozmawiałam z Tomkiem, ma problem z adopcją dziecka, dlatego płakałam. Jak tam po koncercie?
-Dobrze, bawiliśmy się świetnie, ale jestem teraz bardzo zmęczony –odpowiedział z chrypą.
-Słychać, weź jakąś tabletkę na gardło. W ogóle Harry dowiedziałam się od Dominic że powiedziałeś dla Zayna o tym że się pogodziliśmy.
-Tak, przepraszam powiedziałem mu w tajemnicy. Sądzę że reszta też powinna się dowiedzieć. Może pojedziesz z nami jutro do Londynu na spotkanie z fanami i wieczorem pójdziemy na miasto czy coś takiego.
-No to jest dobry pomysł, jutro jeszcze o tym pogadamy. Harry przepraszam cię ale  muszę kończyć bo Ale z Hope rozrabiają.
-Dobra brzydale idźcie na podwórko –odpowiedziałam otwierając taras.
Następnie powróciłam do laptopa, na ekranie pojawiła mi się ikonka, na znak że mam nieodczytaną wiadomość na facebooku. Otworzyłam i jak się okazało to była Lena, która poinformowała o prezentacji na jutro z historii.
Od razu zabrałam się do pracy. Najpierw zaczęłam od szukania informacji. Miałam ogromne trudności z ich odnalezieniem. Zrezygnowana wstałam od komputera i podeszłam do okna. Zauważyłam wysokiego chłopaka idącego drogą, dopiero po chwili dostrzegłam że to Edward. Szybko wybiegłam i krzyknęłam do niego.
-Hej Janeta –przywitał się szczerym uśmiechem podchodząc bliżej mnie.
-Hej, dawno cię nie widziałam, wejdziesz na herbatę? –otworzyłam drzwi od domu.
-Yyyy… No dobra -uległ i wszedł do środka.
-Usiądź wygodnie -wskazałam na kanapę a sama poszłam do kuchni zaparzyć herbaty.
-O widzę że robisz projekt –zaczął przeglądać strony internetowe
-Tak, ale mi nie idzie. Może chcesz mi pomóc? –zapytałam z nadzieją.
-Pewnie to nic trudnego –odpowiedział i zaczął szukać informacji.
Wspólnie pracowaliśmy nad projektem, we dwóch szło nam sprawnie i przyjemnie. Nawet szybko ją skończyliśmy  i mogliśmy jeszcze trochę pogadać.
Nasze rozmowy przerwały tajemnicze dwa strzały, które dobiegały z zewnątrz. Oboje byliśmy zdezorientowani, kto i do kogo strzelał.
-Kurwa Ale –krzyknęłam i podeszłam do okna by sprawdzić gdzie Ale.
Zobaczyłam w oddali jego sylwetkę leżącą na ziemi. Bez namysłu wybiegłam z domu i pobiegłam do Ale.
Ale leżał bezwładnie na zgniłej trawie i ciężko oddychał, z jego klatki sączyła się krew. Jego głowa leżała a oczy były skierowane przed siebie, nawet na mnie nie spojrzał gdy do niego przybiegłam. Po prostu leżał, a jego oczy były puste.
Za mną przybiegł Edward gdy zobaczył Aliego złapał się za głowę.
-Dzwoń do doktora Daryla! –krzyknęłam we łzach. –Szybko –dodałam pośpiesznie.
Edward pobiegł do domu. W oddali za ogrodzeniem zauważyłam starszego mężczyznę, tego samego co jakiś czas celował do Alego. Zebrała się we mnie złość, byłam gotowa go zabić, ale przeszkadzało mi w tym ogrodzenie. Miałam ręce we krwi Ale, chwyciłam za ubranie staruszka i przyciągnęłam bliżej siebie
-Ty kurwo, chuju stary… popierdoliło cię… Zabiła bym cię gdyby nie te ogrodzenie, frajerze… -mówiłam wściekła po polsku.
-Proszę mnie puścić
-Umrzesz za to co zrobiłeś –odpowiedziałam patrząc mu w oczy wciąż trzymając go blisko ogrodzenia. –Zabiję… -Edward zaczął mnie odciągać od ogrodzenia, po chwili pojawił się wnuczek starszego Pana, którego z resztą miałam okazję poznać ostatnio i również odciągnął starszego Pana.
-Co się tu dzieje, Co Pani robi?! -krzyczał na mnie.
Nie mogłam wyksztusić z siebie więcej głosu i tylko spojrzałam na Alego, gdzie przy nim siedział Edward. Na sam widok nabrałam łez do oczu, Edward spojrzał na mnie smutnymi oczami, podeszłam do Alego i wymieniłam Edwarda. Byłam jak w transie, skupiłam się tylko na Ale, słyszałam jak Edward kłócił się z mężczyzną. Wzięłam ogromny łeb Ale i położyłam sobie na kolana, on był taki bezwładny, oddychał bardzo płytko a krew wciąż się sączyła. Jego oczy były coraz cięższe. Wiedziałam że to dobrze się nie skończy, ale wciąż miałam nadzieję.
Zaczęłam głaskać i śpiewać kołysanki po polsku. Bardzo to lubił, codziennie wieczorem przychodził do mnie i kładł mi swoją głowę na kolana bez względu co robiłam w danej chwili. Kazał mi siebie głaskać po głowie, a dodatkowo mu śpiewałam po polsku.
Bardzo mnie zdziwiło to że Ale zaczął mruczeć, rozczuliło mnie to jeszcze bardziej ale nie przestałam śpiewać, chodź głos bardziej mi drżał. Ale otworzył oczy spojrzał na mnie. Jego oczy przepełniał ból, tylko ból. Jego łeb leżał w kierunku mojego brzucha, ostatkiem sił poprawił się i objął mnie dużymi łapami, wtulając się w mój brzuch. To było takie urocze. Wolałam to rozumieć że go tak boli że potrzebuje mojego wsparcia, niż to że jest to ostatnie pożegnanie.
Głaskałam go i mówiłam spokojnym głosem, nagle zauważyłam że Ale nie oddycha, wystraszyłam się, oderwałam jego uścisk i zaczęłam nim szarpać oraz krzyczeć by się obudził. Wpadłam w panikę i zaczęłam płakać, zbliżyłam się do niego i się wtuliłam w sierść. Ale ruszył się, oderwałam się od niego i spojrzałam w jego oczy, które były inne, przepełnione spokojem jakby nic go już nie bolało. Wiedziałam co nastąpi za chwilę, ale nie dopuszczałam tego do świadomości.
-Dobranoc kochanie –powiedziałam po polsku i ucałowałam jego głowę, a łza spłynęła mi po policzku.
Jego oczy w tym momencie cieszyły się do mnie, jak również jego pysk. Przytuliłam się do niego, a on objął mnie łapami.
-Kocham cię –wyjawiłam i wtuliłam w miękką sierść.
Po chwili poczułam jak jego uścisk maleje, w tym momencie rozpłakałam się i przytuliłam się mocniej. Przepełniał mnie ból, żal i złość. Nie mogłam w to uwierzyć, Ale zmarł w moich ramionach, zasnął na wieki. Moje dziecko, które uratowałam przed śmiercią, a później przed Zoo.
-Pani Janeta tak mi przykro –odpowiedział weterynarz. –Ja starałem się jak… -przytuliłam się, on odwzajemnił mój uścisk, nawet nie przeszkadzało mu to że jestem cała we krwi.
Nie byłam na niego zła, bo wiem że robił co w jego mocy by przybyć na czas.
Niestety przybył za późno…
Edward próbował mnie zabrać do domu, ale ja nie mogłam. Musiałam być przy Ale, nieważne że on już nie żył. Musiałam go pochować, to był mój obowiązek.
Wzięłam szpadel i zaczęłam kopać pod najpiękniejszym drzewem w moim kawałku lasu. Po chwili dołączył się do mnie Edward. Oboje skupiliśmy się na pracy. Później zaciągnęliśmy zwłoki Ale do dołu.
Stałam jeszcze przed chwilkę nad ciałem Ale leżącego w grobie. Wzięłam szpadel i zaczęłam zasypywać Alego płacząc. To było straszne.
Na koniec z Edwardem zrobiliśmy krzyż z gałęzi i umieściliśmy go na drzewie.
Edward zabrał mnie do domu, zaprowadził do łazienki i kazał się umyć. Zostałam sama w łazience i przez chwilę słyszałam rozmowę doktora i Edwarda.
-Jechałem najszybciej jak mogłem –usprawiedliwiał się.
-Rozumiem, to nie Pana wina
-Ale może gdybym przyśpieszył on by przeżył
-Nie ma Pan pewności… Tak musiało być, a Pan nie potrzebnie się tym przejmuje – odpowiedział i ich głosy ucichły, wyszli na zewnątrz.
Spojrzałam na siebie w lustrze, wyglądałam okropnie. Moje oczy były czerwone i zapuchnięte, makijażu już nie miałam na twarzy, zupełnie jakbym go w cale nie miała.
Na sam widok mojego odbicia chciało mi się płakać.
Zdjęłam zakrwawione ubrania i od razu wrzuciłam do pralki. Wskoczyłam po prysznic i wzięłam gorącą kąpiel. Okropnie było mi zimno, obym tylko nie zachorowała.
Wyszłam z prysznica i znów się rozpłakałam. Czułam się taka samotna, wybrakowana, pragnęłam czyjegoś.
-Harry przyjedziesz? Potrzebuje cię –odpowiedziałam zapłakana.
-Już jadę –odpowiedział i się rozłączył.
Jeszcze przez chwilę siedziałam na podłodze w łazience, następnie poszłam do swojego pokoju i się ubrałam. Bardzo długo mi to zajęło, nic mi się nie chciało, miałam gdzieś że jestem naga.
Wyszłam z pokoju i poszłam wstawić wodę na herbatę, miałam nadzieję że ona mnie rozgrzeje.
Podeszłam do tarasu i zobaczyłam że Hopey chce wejść do środka. Otworzyłam drzwi a kotka wskoczyła do środka. Zobaczyłam krew na jej jasnej sierści. Wzięłam ją na ręce i poszłam do łazienki. Zmyłam plamę krwi i poszłam zrobić herbatę.
Usłyszałam samochód zatrzymujący się pod moim domem, kompletnie nie wiedziałam jak ja mam mu powiedzieć o śmierci Ale, na samą myśl łzy spływały mi po policzku.
Minęło kilkanaście minut a Harrego wciąż nie było w domu, wyglądnęłam przez okno. Zauważyłam że rozmawiał z Edwardem, gdy mnie zobaczyli Edward pożegnał się z Harrym i odszedł.
Otworzyłam drzwi i rzuciłam się na szyję dla Harrego, od razu się rozpłakałam i nie mogłam przestać płakać.
-Kochanie jestem już przy tobie… Tak mi przykro… Musimy teraz myśleć że jest jemu teraz dobrze, że jest teraz w lepszym miejscu… Jest szczęśliwy… -mówił Harry próbując mnie pocieszyć.
-Harry –oderwałam się od niego. –Tak bardzo mi go brakuje –znów wtuliłam się w Harrego.
-Ja wiem… Za jakiś czas będzie lepiej…
-Życie jest niesprawiedliwe… -odpowiedziałam.
Leżeliśmy w łóżku z Hopey. Byłam wtulona w Harrego, jego obecność mi pomagała. Szczęśliwa usnęła w jego ramionach.
W nocy zrobiło mi się zimno, przebudziłam się i przy okazji zobaczyła że Harrego nie ma, przeraziłam się. Zawołałam go, ale nie przychodził ani nie odkrzyknął. Łzy napłynęły mi do oczu, wyszłam z łóżka i podeszłam do otwartych drzwi wyszłam z pokoju i wpadłam na Harrego.
-Co się dzieje? –zapytał i mnie przytulił.
-Myślałam że odszedłeś –odpowiedziałam zapłakana.
-Nie zostawię cię, nigdy –odpowiedział i cmoknął mnie w głowę.
Razem wróciliśmy do łóżka, ścisnęłam jego dłoń i zasnęłam. Musiałam się nastawić na jutrzejszy dzień w szkole. To będzie istny horror.
Rano wstałam a Harry już się ubierał, jak mi wyjawił mają wjazd na chatę i musi wracać. Za jakiś czas po nim, wyjechałam do szkoły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz