Perspektywa Janet
Po
szkole pojechałam do domu Leny.
-Witam
cię moja droga szwagierko -Marcel przywitał mnie takimi słowami. Zdziwiłam się
ale później doszłam do wniosku, że się za mną stęsknił. Co jest prawdopodobne
bo ostatnio bardzo rzadko ich odwiedzałam, a to wszystko za sprawą moich
"problemów".
Wraz
z Leną przed pojechaniem do szpitala, pojechałyśmy po jakiś prezent, kompletnie
nie wiedziałyśmy co im kupić. Po dłuższych rozmyśleniach kupiłyśmy bawełniane
pieluszki dla Emily z tancerkami a dla Daniell kwiaty, zapłaciłyśmy i z
zakupami pojechałyśmy do Dan.
Dan
przywitała nas entuzjastycznie, była na prawdę szczęśliwa.
Mała
Emily spała słodko ssąc kciuka, była taka urocza i śliczna, schrupała bym ją.
W
szpitalu spędziłyśmy coś około 2 godzin, później odwiozłam Lenę, w drodze do
domu zadzwoniła do mnie Alice z przypomnieniem, że moja grupa czeka na mnie.
Na
miejscu usprawiedliwiłam się swoim dzieciom swoje spóźnienie, na szczęście
wybaczyły mi.
Na
zajęcia zaprosiłam Panią psycholog, aby przyglądała się naszym zajęciom.
Plan
na zajęcia był taki, żeby to co dzieci napisały przeczytały cicho a później
spaliły, to miało za zadanie symboliczne zamknięcie tamtego złego rozdziału i
zaczęcie nowego.
Dzieciaki
coraz bardziej mi ufały, zaproponowałam abyśmy mieli jakiś symbol, który będzie
tylko nasz i będą go miały osoby z naszej grupy, w ten sposób będziemy tworzyć
elitę.
Wszyscy
się zgodzili, każdy z nich miał mi powysyłać pomysły na adres e-mail.
Nasze
zajęcia miały trwać dwie godziny ale już w połowie nam przeszkodzono, Jerremy
który zajmował się akcją "Stop przemocy nad zwierzętami" przyszedł
prosić nas o pomoc w rozdawaniu ulotek nawołujących do tego, zapytałam grupy o
to czy chcą, zgodzili się. Z racji tego że miałam samochód 5 osobowy a nas było
nieco więcej poszliśmy pieszo.
Na
początku rozdawaliśmy ulotki na ulicy, a później poszliśmy do centrum
handlowego.
Dzieciaki
rozdały ulotki w ekspresowym tempie, więc żeby im to jakoś wynagrodzić kupiłam
im lody.
Siedzieliśmy
przy dwóch złączonych stołach, wszyscy w spokoju jedli lody, a mi przypomniała
się pewna sytuacja w głównej roli ze mną i lodami, na wspomnienie tego zaczęłam
się śmiać, na co wszyscy się popatrzyli na mnie z wielkim znakiem zapytania na
twarzach.
Szybko
pośpieszyłam z wyjaśnieniami.
-Będąc
z przyjaciółmi na wagarach w średniej klasie, poszliśmy na lody do centrum
handlowego, siedzieliśmy i jedliśmy, gdy nagle zauważyliśmy jak idzie
korytarzem nauczycielka z fizyki (stara jędza). Żeby uniknąć nieprzyjemnej
konfrontacji i późniejszych problemów związanych z wagarami, zaczęliśmy z
przyjaciółmi uciekać. Niestety fart chciał że akurat byłam na obcasach, biec
szybko nie mogłam, a na domiar szczęścia poślizgnęłam się na frytce i
poleciałam jak długa na twarz, wbijając twarz w lody, które miałam w ręku,
wszyscy którzy w centrum to widzieli zaczęli się śmiać, a mnie musieli zbierać
z podłogi –opowiedziałam.
Tak
jak sądziłam, dzieciaki wybuchły śmiechem a ja razem z nimi, to rozluźniło
trochę sytuację, później każdy z nich opowiadał jakaś śmieszną sytuację, tak
oto minęła kolejna godzina.
Z
centrum handlowego każde z nas poszło w swoją stronę.
Wróciłam
do domu padnięta, marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i o łóżku.
Pamiętam
że dosyć szybko zasnęłam w łóżku Liama z Alim i Hope.
Natomiast
dzisiaj po powrocie ze szkoły wraz z Hope odwiedziłyśmy weterynarza, a
towarzystwa nam dotrzymywał Ale.
Hope
miała mieć zabieg, który ma sprawić że nie będzie miała dzieci.
-Pani
Janet?
-Tak,
to ja -siedziałam w poczekalni z przestraszoną Hope na rękach i Alim leżącym u
moich stóp.
Ludzie
patrzyli się na mnie z przerażeniem, wszyscy odsunęli się ode mnie na dwa
siedzenia dalej, chyba się bali Alego.
-Zapraszam
–wskazał mi drogę lekarz weterynarz.
-A
mogę wejść z Ale?
-Tak,
oczywiście -uśmiechnął się życzliwie.
Weszłam
do gabinetu, niewiele się różnił od gabinetu lekarza dla ludzi, z tym że
kozetka na której się kładziemy tu jest znacznie mniejsza i stoi na środku.
-Proszę
położyć kotka tutaj -wskazał doktor na kozetkę, przy czym zaczął coś bazgrolić
w dokumentach. -Ile kotek ma już?
-Rok
-odpowiedziałam zestresowana
-Miała
jakieś choroby? -zapytał dokładnie oglądając Hope
-Nie
-Była
w ciąży?
-Nie
–weterynarz podszedł do Hope.
-Dobrze
widzę że dla kotki nic nie dolega, jest zdrowa, także możemy wykonać zabieg-
odpowiedział po zbadaniu Hopey odwracając się do mnie plecami. Zaczął
przygotowywać gaziki, igły, strzykawki.
Przerażał
mnie ten widok, poczułam jak do oczu napływają mi łzy, stałam przy Hope i ją
głaskałam. Lekarz podszedł wbił igłę a ja kurczowo trzymałam Hope, po zastrzyku
wzięłam ją na ręce, a moje oczy zaszkliły się.
-Niech
Pani się nie martwi, będzie wszystko dobrze -pocieszył mnie uśmiechem.
-Tak
wiem, tylko jest mi jej bardzo szkoda -wytarłam łzę spływającą po moim
policzku.
Po
chwili zauważyłam jak moja kotka czka, wiedziałam że to oznacza, iż za chwilkę
zwymiotuje, położyłam ją na kozetkę, a ona zwymiotowała.
-Przepraszam
-zawstydziłam się.
-To
nic, niektóre kotki tak reagują na narkozę -posłał mi uśmiech.
Wzięłam
z powrotem kotkę na ręce, ucałowałam ją w główkę. Zaczęłam się bujać, by się
uspokoiła, chodź tak na prawdę to ja potrzebowałam uspokojenia, bo byłam gorzej
zestresowana niż ona.
Po
chwili zauważyłam jak jej główka opada coraz bardziej, ucałowałam ją ostatni
raz i powiedziałam:
"Nie
bój się, będzie dobrze"
Lekarz
zabrał ode mnie Hope.
-Niech
Pani przyjedzie jutro po kotkę, bo po zabiegu musi zostać na noc u nas na
obserwacji, w razie czegoś i tak będę do Pani dzwonił.
-Dobrze,
a mógłby Pan zadzwonić do mnie jak zoperuje Hope? -zapytałam ze szklanymi
oczami.
Pan
doktor tylko pokiwał głową przytakująco z życzliwym uśmiechem.
-Dziękuję
bardzo -uspokoiłam się chodź trochę. -Do widzenia -uśmiechnęłam się i opuściłam
gabinet, a następnie budynek weterynarza.
Posadziłam
Alego na przednim siedzeniu, wsiadłam do auta i pojechałyśmy do domu.
Odrobiłam
lekcję, a później zrobiłam obiad, którego i tak nie zjadłam przez stres
związany z zabiegiem Hope, zrobiłam porządki.
Nie
mogłam znaleźć sobie miejsca, w końcu wzięłam laptopa i zaczęłam przeglądach
facebooka, wtedy zadzwonił na skype Tomek.
Nasza
rozmowa przebiegała dość luźno, jak zawsze z resztą. Tomek opowiadał o tym, że
wraz z Kasią planują zaadoptować dziecko, na co się ogromnie ucieszyłam i
popierałam ich w tym w 100%.
Znałam
Tomka i wiedziałam, że będzie wspaniałym tatą dla nowego dziecka.
Szczerze
powiem, że byłam dumna z Tomka i Kasi, za taki krok.
-Boże
mój kochany Tomuś będzie tatą, masakra –wzruszyłam się.
-Weź,
bo mi się zaraz popłaczesz -zaśmiał się.
-A
się dziwisz?... Boże, nawet nie wiesz jak bardzo jestem z ciebie dumna...
Cieszę się z tego, że zostaniesz ojcem i z tego że ja będę ciocią -odpowiedziałam
ze łzami w oczach.
-Ej
skarbie jeżeli ja zostanę ojcem to ty zostaniesz chrzestną.
-Naprawdę?
-zapytałam z niedowierzaniem.
-Nie
ma innej opcji -uśmiechnął się.
-Uszczęśliwiłeś
mnie podwójnie -odpowiedziałam przez co pojedyncza łza spłynęła po policzku.
-Żanet
nie płacz, bo będę musiał przyjechać do ciebie
-To
przyjedź, czekam tylko na to -wytarłam dłonią łzę.
-Tęsknisz?
-Bardzo
-pociągnęłam nosem.
-Smacznego
-zaśmiał się.
-Dzięki,
to mój obiad -zaśmiałam się.
-Oj
Żanet jak ja tęskniłem za naszymi żarcikami, za wypadami nocnymi na nasze
spacery, za rozmowami, za przypałami w internacie.
-Ja
też, wczoraj opowiadałam swojej grupie o naszym, a właściwie o moim wypadku w
centrum handlowym, co uciekaliśmy przed babą od fizyki, a ja wyrżnęłam i
uderzyłam głową w lód
-A
tak, pamiętam -wybuchł śmiechem. -Później pomagałem ci się umyć pod centrum
handlowym, działo się, nigdy się oboje nie nudziliśmy -na samo wspomnienie
uśmiechnęłam się.
-Z
nami zawsze było śmiesznie -rozweseliłam się. -To smutne, że większość z tych
rzeczy więcej już się nie powtórzy -posmutniałam, tak samo jak Tomek.
-Teraz
nawet nie zastąpimy tego nowymi sytuacjami, bo nie mieszkamy razem. Ja jestem w
Białym a ty tysiące kilometrów w Bristol.
-To
jest najbardziej przykre… Dziś zawiozłam swoją Hope dziś na zabieg
-Jaki?
-Poz...
- przerwał rozmowę telefon. -Wybacz to weterynarz -odebrałam telefon i zaczęłam
rozmowę z weterynarzem.
Oznajmił
mi że Hope właśnie się obudziła z narkozy, że cały zabieg przebiegł pomyślnie,
a teraz Hope dostaje leki przeciwbólowe i jest cały czas monitorowana, jeżeli
nie będzie komplikacji to jutro po południu będę mogła ją zabrać do domu.
Miałam
łzy gdy rozmawiałam z weterynarzem, kamień spadł mi z serca gdy usłyszałam że z
Hopey wszystko w porządku.
-Z
Hope wszystko w porządku -odpowiedziałam podekscytowana.
-To
dobrze, cieszę się a co z nią było?
-Miała
operację pozbawiającą płodności.
-Aaa,
gdzie Ale? Pokarz mi tego bydlaka -zaśmiał się Tomek.
Zawołałam
Alego, po dłuższej chwili przybiegł do mnie, wskoczył na kanapę i usiadł obok
mnie, w tym momencie kamerę skierowałam na tygrysa, ukazując go Tomkowi
-Boże
jaki wielkie bydle z niego wyrosło
-A
będzie jeszcze większy -poczochrałam tygrysa po głowie a ten położył się na
plecy i zaczął łapać moją ręką łapami, sądził że się będę z nim bawić.
-Jak
ty go wykarmisz? Tosz to wsuwa na raz tonę mięsa.
-Nie
jest aż tak drogi w utrzymaniu, a nawet jeśli to i tak go nie oddam bo on jest
już mój -położyłam się na brzuch Alego a on zaczął lizać moje włosy.
-Tomek!
-usłyszałam w tle.
-Oj
chyba Kasia wróciła do domu.
-Od
razu słychać co? -zaśmiał się.
-Dobra
leć, do usłyszenia bracie.
-Bajo
siostra -pożegnał się i rozłączył.
Właśnie
po zakończonej rozmowie uświadomiłam sobie jak bardzo jestem samotna, jak
bardzo zaczęłam tęsknić za chłopakami, chodź tak na prawdę to za Harrym
najbardziej... Tęskniłam za Dominiką, Leną, Tomkiem...
-Dostałam
to na co zasłużyłam -powiedziałam pod nosem.
Na
samą myśl zrobiło mi się smutno.
Zaczęłam
myśleć o powodach mojego postępowania wobec Harrego.
Chciałam
się odegrać na Harrym za Brajana, bałam się że to Harry zabawi się mną, bałam
się że będę kimś przelotnym, nie docierało do mnie to że Harry może zakochać
się w takiej zwykłej szarej dziewczynie jak ja...
Jaka
ja byłam głupia, dlaczego nie ogarnęłam się wcześniej? Dlaczego tak późno zdałam
sobie sprawę z tego że go kocham, że pragnę z nim być, dlaczego tak późno
zobaczyłam że go non stop raniłam...
Najgorsze
jest to że Harry wybaczył mi wszystko, nie miał do mnie żalu ani pretensji,
chciał ze mną być, a ja zostawiłam go bo jakaś tępa suka go pocałowała. Teraz
jestem sama i kurewsko żałuję tego.
Do
moich przemyśleń włączyło się wino, które pogłębiło moje smutki i żal do samej
siebie.
Byłam
załamana, rozpłakałam się jak mała dziewczynka, a moje serce krwawiło. Płonęłam
z niewieści do samej siebie za całą tą sytuację. Rozpierały mnie emocje, nie
wiedziałam jak je upuścić.
Pomimo
złożonej sobie obietnicy, jednak nie wytrzymałam, poszłam do łazienki po
maszynkę do golenia, położyłam ją na umywalkę po czym nachyliłam się nad nią,
spojrzałam w swoje odbicie w lustrze, dostrzegłam rozmazany makijaż, wyglądałam
jak upór.
-To
twoja wina, to wszystko twoja wina! -plunęłam na lustro, wprost na swoje
odbicie.
Wzięłam
golarkę i przyłożyłam do skóry na lewej ręce, zawahałam się chwilkę, ale
ostatecznie zaczęłam przyciskać ostrza do skóry i trzeć nią w boki. Poczułam
jak ostrza przecinają moją delikatną skórę na ręce, zauważyłam nawet krew, ale
zamiast przestać przycisnęłam golarkę mocniej i tarłam jeszcze szybciej, byłam
pełna nienawiści do siebie.
Kropla
krwi skapnęła do umywalki, wtedy odłożyłam zakrwawioną golarkę na nią i
spojrzałam na swoją rękę, była cała we krwi a z rany sączyła się krew. Myślałam
że ulżyłam sobie, ale niestety nie do końca, to było dla mnie za mało.
Otworzyłam
szafkę w poszukiwaniu czegoś ostrego, po kilku minutowych poszukiwaniach
znalazłam żyletkę, wzięłam ją.
Zdjęłam
spodnie i usiadłam na zimnej terakocie z zakrwawioną ręką i żyletką w drugiej.
Patrzyłam
na tą metalową blaszkę i rozmyślałam, w mojej głowie rozpoczęła się bitwa czy
już dałam sobie wystarczającą karę, czy może powinnam jeszcze pocierpieć.
Wygrała
kara.
Przycisnęłam
żyletkę do skóry na prawym udzie tuż pod linią majtek.
-Nie
jesteś jego wart, nigdy nie byłaś... Zraniłaś go... Jesteś żałosna -mówił głos
w mojej głowie.
Złość,
żal, nienawiść wypełniła ponownie mnie całą, co spowodowało mocniejsze
przyciśnięcie żyletki do skóry i mocne przecięcie jej, następnie kilka krotnie
szybkimi ruchami przeciągnęłam po powstałej ranie, zaczęłam płakać, a z bólu
zaciskać zęby, ale nie przerywałam cięć. Gdy łzy zaczęły mi spływać po
policzkach a ręka się zmęczyła wypuściłam żyletkę z ręki i zaczęłam krzyczeć na
cały dom.
To
pozwoliło mi się wyładować i uspokoić. Gdy doszłam do siebie i uspokoiłam się,
podniosłam się z podłogi, wzięłam papier i przykryłam swoje rany, natychmiast
papier stał się mokry od krwi.
Zmieniłam
opatrunek, po czym umyłam golarkę i żyletkę oraz zlew i podłogę z krwi.
Wyszłam
z łazienki, pod drzwiami czekał na mnie Ale, pogłaskałam go po czym skierowałam
się do kuchni, wyjęłam z szafki bandaże po czym opatrzyłam swoje, wciąż
krwawiące rany.
Ale
cały czas mi się przyglądał jak bandażowałam rany, miał takie smutne oczka.
Byłam
bardzo zmęczona, te ostatnie pół godziny zmęczyły mnie bardziej niż 2 godziny
biegu.
Poszłam
na górę a następnie poszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i zasnęłam a Ale
obok mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz