piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdzial 112

Perspektywa Janet


Po szkole pojechałam do domu Leny.
-Witam cię moja droga szwagierko -Marcel przywitał mnie takimi słowami. Zdziwiłam się ale później doszłam do wniosku, że się za mną stęsknił. Co jest prawdopodobne bo ostatnio bardzo rzadko ich odwiedzałam, a to wszystko za sprawą moich "problemów".
Wraz z Leną przed pojechaniem do szpitala, pojechałyśmy po jakiś prezent, kompletnie nie wiedziałyśmy co im kupić. Po dłuższych rozmyśleniach kupiłyśmy bawełniane pieluszki dla Emily z tancerkami a dla Daniell kwiaty, zapłaciłyśmy i z zakupami pojechałyśmy do Dan.
Dan przywitała nas entuzjastycznie, była na prawdę szczęśliwa.
Mała Emily spała słodko ssąc kciuka, była taka urocza i śliczna, schrupała bym ją.
W szpitalu spędziłyśmy coś około 2 godzin, później odwiozłam Lenę, w drodze do domu zadzwoniła do mnie Alice z przypomnieniem, że moja grupa czeka na mnie.
Na miejscu usprawiedliwiłam się swoim dzieciom swoje spóźnienie, na szczęście wybaczyły mi.
Na zajęcia zaprosiłam Panią psycholog, aby przyglądała się naszym zajęciom.
Plan na zajęcia był taki, żeby to co dzieci napisały przeczytały cicho a później spaliły, to miało za zadanie symboliczne zamknięcie tamtego złego rozdziału i zaczęcie nowego.
Dzieciaki coraz bardziej mi ufały, zaproponowałam abyśmy mieli jakiś symbol, który będzie tylko nasz i będą go miały osoby z naszej grupy, w ten sposób będziemy tworzyć elitę.
Wszyscy się zgodzili, każdy z nich miał mi powysyłać pomysły na adres e-mail.
Nasze zajęcia miały trwać dwie godziny ale już w połowie nam przeszkodzono, Jerremy który zajmował się akcją "Stop przemocy nad zwierzętami" przyszedł prosić nas o pomoc w rozdawaniu ulotek nawołujących do tego, zapytałam grupy o to czy chcą, zgodzili się. Z racji tego że miałam samochód 5 osobowy a nas było nieco więcej poszliśmy pieszo.
Na początku rozdawaliśmy ulotki na ulicy, a później poszliśmy do centrum handlowego.
Dzieciaki rozdały ulotki w ekspresowym tempie, więc żeby im to jakoś wynagrodzić kupiłam im lody.
Siedzieliśmy przy dwóch złączonych stołach, wszyscy w spokoju jedli lody, a mi przypomniała się pewna sytuacja w głównej roli ze mną i lodami, na wspomnienie tego zaczęłam się śmiać, na co wszyscy się popatrzyli na mnie z wielkim znakiem zapytania na twarzach.
Szybko pośpieszyłam z wyjaśnieniami.
-Będąc z przyjaciółmi na wagarach w średniej klasie, poszliśmy na lody do centrum handlowego, siedzieliśmy i jedliśmy, gdy nagle zauważyliśmy jak idzie korytarzem nauczycielka z fizyki (stara jędza). Żeby uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji i późniejszych problemów związanych z wagarami, zaczęliśmy z przyjaciółmi uciekać. Niestety fart chciał że akurat byłam na obcasach, biec szybko nie mogłam, a na domiar szczęścia poślizgnęłam się na frytce i poleciałam jak długa na twarz, wbijając twarz w lody, które miałam w ręku, wszyscy którzy w centrum to widzieli zaczęli się śmiać, a mnie musieli zbierać z podłogi –opowiedziałam.
Tak jak sądziłam, dzieciaki wybuchły śmiechem a ja razem z nimi, to rozluźniło trochę sytuację, później każdy z nich opowiadał jakaś śmieszną sytuację, tak oto minęła kolejna godzina.
Z centrum handlowego każde z nas poszło w swoją stronę.
Wróciłam do domu padnięta, marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i o łóżku.
Pamiętam że dosyć szybko zasnęłam w łóżku Liama z Alim i Hope.
Natomiast dzisiaj po powrocie ze szkoły wraz z Hope odwiedziłyśmy weterynarza, a towarzystwa nam dotrzymywał Ale.
Hope miała mieć zabieg, który ma sprawić że nie będzie miała dzieci.
-Pani Janet?
-Tak, to ja -siedziałam w poczekalni z przestraszoną Hope na rękach i Alim leżącym u moich stóp.
Ludzie patrzyli się na mnie z przerażeniem, wszyscy odsunęli się ode mnie na dwa siedzenia dalej, chyba się bali Alego.
-Zapraszam –wskazał mi drogę lekarz weterynarz.
-A mogę wejść z Ale?
-Tak, oczywiście -uśmiechnął się życzliwie.
Weszłam do gabinetu, niewiele się różnił od gabinetu lekarza dla ludzi, z tym że kozetka na której się kładziemy tu jest znacznie mniejsza i stoi na środku.
-Proszę położyć kotka tutaj -wskazał doktor na kozetkę, przy czym zaczął coś bazgrolić w dokumentach. -Ile kotek ma już?
-Rok -odpowiedziałam zestresowana
-Miała jakieś choroby? -zapytał dokładnie oglądając Hope
-Nie
-Była w ciąży?
-Nie –weterynarz podszedł do Hope.
-Dobrze widzę że dla kotki nic nie dolega, jest zdrowa, także możemy wykonać zabieg- odpowiedział po zbadaniu Hopey odwracając się do mnie plecami. Zaczął przygotowywać gaziki, igły, strzykawki.
Przerażał mnie ten widok, poczułam jak do oczu napływają mi łzy, stałam przy Hope i ją głaskałam. Lekarz podszedł wbił igłę a ja kurczowo trzymałam Hope, po zastrzyku wzięłam ją na ręce, a moje oczy zaszkliły się.
-Niech Pani się nie martwi, będzie wszystko dobrze -pocieszył mnie uśmiechem.
-Tak wiem, tylko jest mi jej bardzo szkoda -wytarłam łzę spływającą po moim policzku.
Po chwili zauważyłam jak moja kotka czka, wiedziałam że to oznacza, iż za chwilkę zwymiotuje, położyłam ją na kozetkę, a ona zwymiotowała.
-Przepraszam -zawstydziłam się.
-To nic, niektóre kotki tak reagują na narkozę -posłał mi uśmiech.
Wzięłam z powrotem kotkę na ręce, ucałowałam ją w główkę. Zaczęłam się bujać, by się uspokoiła, chodź tak na prawdę to ja potrzebowałam uspokojenia, bo byłam gorzej zestresowana niż ona.
Po chwili zauważyłam jak jej główka opada coraz bardziej, ucałowałam ją ostatni raz i powiedziałam:

"Nie bój się, będzie dobrze"

Lekarz zabrał ode mnie Hope.
-Niech Pani przyjedzie jutro po kotkę, bo po zabiegu musi zostać na noc u nas na obserwacji, w razie czegoś i tak będę do Pani dzwonił.
-Dobrze, a mógłby Pan zadzwonić do mnie jak zoperuje Hope? -zapytałam ze szklanymi oczami.
Pan doktor tylko pokiwał głową przytakująco z życzliwym uśmiechem.
-Dziękuję bardzo -uspokoiłam się chodź trochę. -Do widzenia -uśmiechnęłam się i opuściłam gabinet, a następnie budynek weterynarza.
Posadziłam Alego na przednim siedzeniu, wsiadłam do auta i pojechałyśmy do domu.
Odrobiłam lekcję, a później zrobiłam obiad, którego i tak nie zjadłam przez stres związany z zabiegiem Hope, zrobiłam porządki.
Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, w końcu wzięłam laptopa i zaczęłam przeglądach facebooka, wtedy zadzwonił na skype Tomek.
Nasza rozmowa przebiegała dość luźno, jak zawsze z resztą. Tomek opowiadał o tym, że wraz z Kasią planują zaadoptować dziecko, na co się ogromnie ucieszyłam i popierałam ich w tym w 100%.
Znałam Tomka i wiedziałam, że będzie wspaniałym tatą dla nowego dziecka.
Szczerze powiem, że byłam dumna z Tomka i Kasi, za taki krok.
-Boże mój kochany Tomuś będzie tatą, masakra –wzruszyłam się.
-Weź, bo mi się zaraz popłaczesz -zaśmiał się.
-A się dziwisz?... Boże, nawet nie wiesz jak bardzo jestem z ciebie dumna... Cieszę się z tego, że zostaniesz ojcem i z tego że ja będę ciocią -odpowiedziałam ze łzami w oczach.
-Ej skarbie jeżeli ja zostanę ojcem to ty zostaniesz chrzestną.
-Naprawdę? -zapytałam z niedowierzaniem.
-Nie ma innej opcji -uśmiechnął się.
-Uszczęśliwiłeś mnie podwójnie -odpowiedziałam przez co pojedyncza łza spłynęła po policzku.
-Żanet nie płacz, bo będę musiał przyjechać do ciebie
-To przyjedź, czekam tylko na to -wytarłam dłonią łzę.
-Tęsknisz?
-Bardzo -pociągnęłam nosem.
-Smacznego -zaśmiał się.
-Dzięki, to mój obiad -zaśmiałam się.
-Oj Żanet jak ja tęskniłem za naszymi żarcikami, za wypadami nocnymi na nasze spacery, za rozmowami, za przypałami w internacie.
-Ja też, wczoraj opowiadałam swojej grupie o naszym, a właściwie o moim wypadku w centrum handlowym, co uciekaliśmy przed babą od fizyki, a ja wyrżnęłam i uderzyłam głową w lód
-A tak, pamiętam -wybuchł śmiechem. -Później pomagałem ci się umyć pod centrum handlowym, działo się, nigdy się oboje nie nudziliśmy -na samo wspomnienie uśmiechnęłam się.
-Z nami zawsze było śmiesznie -rozweseliłam się. -To smutne, że większość z tych rzeczy więcej już się nie powtórzy -posmutniałam, tak samo jak Tomek.
-Teraz nawet nie zastąpimy tego nowymi sytuacjami, bo nie mieszkamy razem. Ja jestem w Białym a ty tysiące kilometrów w Bristol.
-To jest najbardziej przykre… Dziś zawiozłam swoją Hope dziś na zabieg
-Jaki?
-Poz... - przerwał rozmowę telefon. -Wybacz to weterynarz -odebrałam telefon i zaczęłam rozmowę z weterynarzem.
Oznajmił mi że Hope właśnie się obudziła z narkozy, że cały zabieg przebiegł pomyślnie, a teraz Hope dostaje leki przeciwbólowe i jest cały czas monitorowana, jeżeli nie będzie komplikacji to jutro po południu będę mogła ją zabrać do domu.
Miałam łzy gdy rozmawiałam z weterynarzem, kamień spadł mi z serca gdy usłyszałam że z Hopey wszystko w porządku.
-Z Hope wszystko w porządku -odpowiedziałam podekscytowana.
-To dobrze, cieszę się a co z nią było?
-Miała operację pozbawiającą płodności.
-Aaa, gdzie Ale? Pokarz mi tego bydlaka -zaśmiał się Tomek.
Zawołałam Alego, po dłuższej chwili przybiegł do mnie, wskoczył na kanapę i usiadł obok mnie, w tym momencie kamerę skierowałam na tygrysa, ukazując go Tomkowi
-Boże jaki wielkie bydle z niego wyrosło
-A będzie jeszcze większy -poczochrałam tygrysa po głowie a ten położył się na plecy i zaczął łapać moją ręką łapami, sądził że się będę z nim bawić.
-Jak ty go wykarmisz? Tosz to wsuwa na raz tonę mięsa.
-Nie jest aż tak drogi w utrzymaniu, a nawet jeśli to i tak go nie oddam bo on jest już mój -położyłam się na brzuch Alego a on zaczął lizać moje włosy.
-Tomek! -usłyszałam w tle.
-Oj chyba Kasia wróciła do domu.
-Od razu słychać co? -zaśmiał się.
-Dobra leć, do usłyszenia bracie.
-Bajo siostra -pożegnał się i rozłączył.
Właśnie po zakończonej rozmowie uświadomiłam sobie jak bardzo jestem samotna, jak bardzo zaczęłam tęsknić za chłopakami, chodź tak na prawdę to za Harrym najbardziej... Tęskniłam za Dominiką, Leną, Tomkiem...
-Dostałam to na co zasłużyłam -powiedziałam pod nosem.
Na samą myśl zrobiło mi się smutno.
Zaczęłam myśleć o powodach mojego postępowania wobec Harrego.
Chciałam się odegrać na Harrym za Brajana, bałam się że to Harry zabawi się mną, bałam się że będę kimś przelotnym, nie docierało do mnie to że Harry może zakochać się w takiej zwykłej szarej dziewczynie jak ja...
Jaka ja byłam głupia, dlaczego nie ogarnęłam się wcześniej? Dlaczego tak późno zdałam sobie sprawę z tego że go kocham, że pragnę z nim być, dlaczego tak późno zobaczyłam że go non stop raniłam...
Najgorsze jest to że Harry wybaczył mi wszystko, nie miał do mnie żalu ani pretensji, chciał ze mną być, a ja zostawiłam go bo jakaś tępa suka go pocałowała. Teraz jestem sama i kurewsko żałuję tego.
Do moich przemyśleń włączyło się wino, które pogłębiło moje smutki i żal do samej siebie.
Byłam załamana, rozpłakałam się jak mała dziewczynka, a moje serce krwawiło. Płonęłam z niewieści do samej siebie za całą tą sytuację. Rozpierały mnie emocje, nie wiedziałam jak je upuścić.
Pomimo złożonej sobie obietnicy, jednak nie wytrzymałam, poszłam do łazienki po maszynkę do golenia, położyłam ją na umywalkę po czym nachyliłam się nad nią, spojrzałam w swoje odbicie w lustrze, dostrzegłam rozmazany makijaż, wyglądałam jak upór.
-To twoja wina, to wszystko twoja wina! -plunęłam na lustro, wprost na swoje odbicie.
Wzięłam golarkę i przyłożyłam do skóry na lewej ręce, zawahałam się chwilkę, ale ostatecznie zaczęłam przyciskać ostrza do skóry i trzeć nią w boki. Poczułam jak ostrza przecinają moją delikatną skórę na ręce, zauważyłam nawet krew, ale zamiast przestać przycisnęłam golarkę mocniej i tarłam jeszcze szybciej, byłam pełna nienawiści do siebie.
Kropla krwi skapnęła do umywalki, wtedy odłożyłam zakrwawioną golarkę na nią i spojrzałam na swoją rękę, była cała we krwi a z rany sączyła się krew. Myślałam że ulżyłam sobie, ale niestety nie do końca, to było dla mnie za mało.
Otworzyłam szafkę w poszukiwaniu czegoś ostrego, po kilku minutowych poszukiwaniach znalazłam żyletkę, wzięłam ją.
Zdjęłam spodnie i usiadłam na zimnej terakocie z zakrwawioną ręką i żyletką w drugiej.
Patrzyłam na tą metalową blaszkę i rozmyślałam, w mojej głowie rozpoczęła się bitwa czy już dałam sobie wystarczającą karę, czy może powinnam jeszcze pocierpieć.
Wygrała kara.
Przycisnęłam żyletkę do skóry na prawym udzie tuż pod linią majtek.
-Nie jesteś jego wart, nigdy nie byłaś... Zraniłaś go... Jesteś żałosna -mówił głos w mojej głowie.
Złość, żal, nienawiść wypełniła ponownie mnie całą, co spowodowało mocniejsze przyciśnięcie żyletki do skóry i mocne przecięcie jej, następnie kilka krotnie szybkimi ruchami przeciągnęłam po powstałej ranie, zaczęłam płakać, a z bólu zaciskać zęby, ale nie przerywałam cięć. Gdy łzy zaczęły mi spływać po policzkach a ręka się zmęczyła wypuściłam żyletkę z ręki i zaczęłam krzyczeć na cały dom.
To pozwoliło mi się wyładować i uspokoić. Gdy doszłam do siebie i uspokoiłam się, podniosłam się z podłogi, wzięłam papier i przykryłam swoje rany, natychmiast papier stał się mokry od krwi.
Zmieniłam opatrunek, po czym umyłam golarkę i żyletkę oraz zlew i podłogę z krwi.
Wyszłam z łazienki, pod drzwiami czekał na mnie Ale, pogłaskałam go po czym skierowałam się do kuchni, wyjęłam z szafki bandaże po czym opatrzyłam swoje, wciąż krwawiące rany.
Ale cały czas mi się przyglądał jak bandażowałam rany, miał takie smutne oczka.
Byłam bardzo zmęczona, te ostatnie pół godziny zmęczyły mnie bardziej niż 2 godziny biegu.
Poszłam na górę a następnie poszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i zasnęłam a Ale obok mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz